piątek, 5 grudnia 2025

Zrzut #22

Dobra, lecimy z tym koksem.

We are satellites
Sarah Pinsker

Mój stosunek do tej książki ewoluował. Zaczęła się od wolno narastającego napięcia, kiedy to rozsiadałam się z nią wygodnie na kanapie, delektując dobrze już znaną Sarahową atmosferą. Jednak po dojściu do pierwszego momentu kulminacyjnego, zamiast jakiejś formy rozwiązania dostałam zerwanie wątku. Im dalej w las, tym większe miałam poczucie braku balansu pomiędzy czterema różnymi perspektywami, aż do ostatnich może 25% (czytałam powieść na Kindle’u), kiedy to historia się zgrabnie ponownie poskaładała, postacie zniuansowały, a w szerszym spektrum szarości, nabrały charakteru i tożsamości. Ostatnie strony czytałam z zachwytem. I ulgą, bo nie zdradzę wiele, jeśli powiem, że tam będzie szczęśliwe zakończenie.

Na poziomie faktów: We are satellites to historia querrowej rodziny, podzielonej przez nową technologię wszczepów, pozwalającą na “funcjonalny multistasking”. Powieść pozycjonowałabym jako low-sf, mogłaby się wydarzyć już za kilka lat, to jednak wciąż bardziej jest dramat rodzinny niż fantastyka. No, ładny no. I przejmujący. Sarah jak zwykle dowozi.


Merlin (1998)
reż. Steve Barron

Wysłałam zgłoszenie na LARPa Mabinogion w świecie legend arturiańskich. A w refkach w podręczniku gracza wspomniano stary filmo-serial (2 odcinki po 1.5h) o Merlinie jako źródło strojowej inspiracji do, emmm, lepiej usiądź, rzymskiego post-apo. No i faktycznie: żółnierze maszerują w quasi-rzymskich zbrojach, arystokratki w czymś co przypomina togi… Natomiast równocześnie jeden bohater ubiera się jak muszkieter i wymachuje szpadą, kolejny gra na kodach w ewidentnie renesansowej zbroi. Historia tam skrzeczy i trzeszczy, a wraz z nią odkładasz na bok rozsądek, gdy w mroźną brytyjską zimę bohaterka biega w chemise, dla niepoznaki z narzuconą na ramiona chustką. Powstrzymaj swoją nerdozę, to jest przygodowy serial fantasy z lat 90, a nie rekonstrukcja. I rozumiany w ten sposób – zaskakuje jakością efektów specjalnych i niezłą grą aktorską, rozczulając przy tym naiwnym scenariuszem i przegięciem rodem z epoki. Oglądałam to z zacięciem, rwąc sobie włosy z głowy przy kolejnych patetycznych i irytujących motywach oraz logicznych fikołkach scenariusza, ale i będąc autentycznie wkręconą w przygody czarodzieja Merlina i jego walkę z królową faerie, Mob.

A post factum, siedzę i wymyślam sukienkę na grę. Na szczęście, będzie wtedy polskie lato.

sobota, 1 listopada 2025

Zrzut #21

Dobra, lecimy z tym koksem.

Tajny klub nietypowych czarownic
Sangu Mandanna

Sama się o to prosiłam. Zażyczyłam sobie pojecajkę lektury przyjemnej i nieskomplikowanej, dokładnie taką dostałam, a potem męczyłam się nad kolejnymi stronami. Historia koncentruje się na młodej czarownicy o imieniu Mika (umówmy się, 31 kwalifikuje ją jeszcze jako “młodą”... prawda?) i gburliwym bibliotekarzu, Jamie. Są też inne postacie, jak chociażby tytułowa liczba mnoga czarownic, natomiast… nic się kurna w tej książce nie dzieje. Postacie kręcą się po domu, robią radośnie swoje codzienne sprawunki i toczą miłe konwersacje, słodka tak, że aż mdła, Mika podrywa Jamiego, Jamie podrywa Mikę i tak przez 300 stron aby dopiero na 30 ostatnich pojawił się jakiś plot. Dorzucę do tej puli pretensjonalny język i czułam się jakbym czytała fanfik napisany przez nastolatkę dla innych nastolatek i wrzucony na jakimś forum. Jeśli dokładnie tego potrzebujesz, to może pyknie, ja się tylko utwierdziłam w przekonaniu, że cieszą mnie historie z zaszytym pod poszewką mrokiem, a nie pisane ekwiwalenty lodów waniliowych.




Neural Viz
Josh Wallace Kerrigank

Próbowałam wyrwać się z trywialnego świata czarownicy Miki i w efekcie wpadłam w króliczą norę dziwacznego świata wykreowanego na kanale Neural Viz. Filmy na kanale są generowane za pomocą narzędzi AI, choć scenariusze pisze człowiek. Człowiek o bardzo specyficznym poczuciu humoru. Jest deadpanowato i surrealistycznie, a przemożne wrażenie “nie wiem na co paczę ale nie chcę przestać” podbija wariacka strefa wizualna. Większość filmików toczy się w świecie Gluronów, którzy zamieszkują Ziemie po katakliźmie, który wyrżnął całą ludzkość. Te alienowate stwory wciągają sproszkowane zęby, wyznają wiarę w Monolit, mający w ich świecie władzę absolutną, i ekspolorują różne wątki tajemniczego świata mitycznych ludzi. Storyline’ów jest kilka, rozwijają się z czasem, choć jest też parę one-offów niezwiązanych z Gluronami. Na wskoczenie do tego pociągu polecam 10-cio minutowy The Adventures of Reemo Green, najdłuższy, najładniejszy i z najbardziej rozbudowanym plotem. A jak wam kliknie to jest spora szansa, że i reszta się przyjmie.

sobota, 11 października 2025

Zrzut #20

Miałam dłuższy urlop, który spędziłam trochę na czytaniu, ale bardziej na ogarnianiu backloga rzeczywistości. No i jednak lato, więc raczej wymykam się na zewnątrz, gdy tylko mam przestrzeń, niż siedzę z nosem w literach czy ekranach. Coś tam jednak przeleciałam i o tym niżej. A seriale (Wednesday i Sandman) poczekają sobie jeszcze chwilę na obejrzenie, na jesienne wieczory.

Haunt sweet home
Sarah Pinsker

Ah, jakie to było ładne. To pierwsza dłuższa forma od Sarah, którą miałam okazję przeczytać. Wciąż przy tym nie za długa, ot taka nieduża powieść. Natomiast autorka rozwija skrzydła i puszcza luźno lejce wyobraźni, zamiast jednego dominującego wątku, dostarczając ich już kilka, zgrabnie się przeplatających. Motywem przewodnim jest tytułowy “Haunt sweet home” czyli TV show o… nawiedzonych domach. Nowi właściciele wprowadzają się do nowego lokum, w którym za dnia przeprowadzają remont, pieczołowicie raportowany przez kamerę, a w nocy, no cóż, straszy. Nie będzie specjalnym spojlerem gdy napiszę, że główna bohaterka, dopiero co zatrudniona jako asystentka produkcji, ma na liście obowiązków pomaganie w straszeniu, gdy lokalne duchy nie są wystarczająco kooperatywne. Oczywiście sprawy wymkną się spod kontroli, natomiast w charakterystyczny dla Sarah, uroczy sposób. Tutaj nawet gdy jest strasznie, jest ciepło i zabawnie. Do tego niejednoznaczni bohaterowie, sporo codziennej i niecodziennej magii i dostajemy fantastyczny koktajl do pochłonięcia w jeden weekend.




The Analytics Edge
Dimitris Bertsimas, Allison K. O’Hair, William R. Pulleyblank

Coś z kompletnie innej beczki, bo przeczytałam książkę powiedzmy, że zawodową. Wracam do pracy z danymi i aby się zainspirować przed nową pracą, przeczytałam pozycję, którą dostałam jako mid-level analityk blisko 10 lat temu. Książka to przede wszystkim 20 różnych use-casów analitycznych, ale jest też krótkie przejście teoretyczne przez stosowane metodologie oraz część praktyczna, z zadaniami, w których można ściągnąć podlinkowane przez autorów dane i pokodzić różne problemy. Ciężko ją przy tym nazwać podręcznikiem dla analityków. Opisywane przykłady dotyczą branż od Sasa do lasa, jest i opieka zdrowia, i optymalizacje w branży lotniczej, i nudne jak flaki z olejem problemy wyceny aktywów finansowych. Jest różnorodnie, ale płytko, autorzy wchodzą na większy poziom detali (przezornie oznaczając te sekcje gwiazdką) tylko w przypadku niektórych problemów optymalizacyjnych, podpowiadając jak ustawiono problem, nie mówiąc nic o uzyskaniu rozwiązania. Książka była wykorzystywana w kursie na studiach MBA i to chyba to najlepiej opisuje jej target: menedżerowie w organizacjach gdzieś obok działów analitycznych, którzy chcieliby zrozumieć cokolwiek z tego co tam się dzieje. Dla mnie była momentami ciekawa, miejscami frustrująca, kilka razy żmudna. No i ciężko ją, ze względu na temat, nazwać lekką lekturą.

1670, sezon 2
Netflix

W finale sezonu się popłakałam, i choć praktykę przeżywania dramatycznych momentów mam już dobrze ugruntowaną, to jednak mówi to całkiem sporo o tym, jak zmorfował serial. Dalej jest to przede wszystkim komedia, jednak akcent się przesunął na pogłębienie postaci i stworzenie bardziej zniuansowanej, ciągłej historii. Poprzedni sezon był galopem gagów, wspaniale przerzucający współczesność w barokowy anturaż. W drugim, tak skonstruowany jest chyba tylko pierwszy epizod… I miałam z nim problem, bo jakby nie był już tak śmieszny. Obejrzałam drugi odcinek, ale też nie porwał, i wietrzyłam już nosem zużycie formatu. Z przyjemnością konstatuję obecnie, że to było niezrozumienie tej zmiany. Kolejne historie, bohaterowie, marzenia i dramaty i kurczę, dalej jest śmiesznie ale bywa i smutno i przejmująco, a śmiech nierzadko nie wynika z dowcipu ale radości. W ciekawe miejsce poszło 1670, a zważywszy na mocno otwarte zakończenie oraz już zakontraktowany trzeci sezon, kurde, wracam do czekania na nowe odcinki!

czwartek, 31 lipca 2025

Zrzut #19

Mam nauczkę aby pisać recki z grubsza od razu, bo po dłuższej chwili nie tylko ciężko się zebrać, ale, co gorsza, wrażenia się zdążyły nieco zatrzeć. Zwłaszcza w odniesieniu do filmu… aż mam ochotę obejrzeć go po raz drugi, bo mi się nie dość, że podobał to jeszcze pozacierał w pamięci.

Odnośnie poślizgu w zrzutach: czerwiec i lipiec mi upłynęły na odczytywaniu się z Women’s Health. Magazyn przestał wychodzić w styczniu zeszłego roku ale ja wciąż miałam numery w backlogu. Not anymore 😎 Słuchałam też co nieco podcastów i z tej puli wartym polecenia jest Odgruzować dobrostan z Asią Wojsiat, Joanną Gutral i Martą Niedźwiedzką. Panie wprowadzają do Wellbeing Score, w którego opracowywaniu dla Benefit Systems brały udział i omawiają jego poszczególne elementy. Obok kontentu zdrowo-głowowo-fizycznego są to też po prostu 3 świetne, dynamiczne i dowcipne rozmowy do odsłuchania. Ale dobra, dzisiaj dwie rzeczy:

Devil Aspect
Craig Russell

Ta książka to polecajka i choć paperbackowe wydanie z napisami na okładce “Breathtaking”, “Simply exceptional” budziło pewną nieufność to poszłam w to. Najpierw o kontekście. W zamku Hrad Orlů, w przedwojennej Czechosłowacji, zostało zamkniętych 6 chorych psychicznie przestępców. Do zamku wyrusza z Pragi objąć posadę młody psychiatra. Za pomocą nowatorskiej “narkosyntezy”, tj. podawania im hipnotyzujących leków, chce wykryć wspólny wszystkim szaleńcom “diabelski aspekt”. Równolegle w Pradze seryjny morderca znany pod pseudonimem “Skórzany fartuch” morduje kolejne ofiary… Em…

Pomysł wydał się niezgorszy, realizacja już pośrednia. Chyba mam dwa główne problemy z tą książką, pierwszy to kompletny brak humoru. Wszystko jest potwornie na serio, krew się leje, flaki wypruwają, a bohaterowie prowadzą bardzo poważne rozmowy, w międzyczasie mając traumatyczne sny lub wspomnienia. Nie ma mroku bez światła, a już zważywszy na to, że akcja dzieje się w Czechach, to podpada pod karygodne zaniedbanie. Tekst zamiast wciągać, nużył. Drugi to technobełkot neurosyntezy. Ani to to nauka, ani nie wpada w ramy okultyzmu. Autor bardzo się stara sprzedać tę metodologię jako naukową, buduje cały opis azylum jako miejsca w awangardzie postępu, a potem opisuje czary.

O ile nie macie kinka na czytanie trashowej literatury, dałabym sobie z tą pozycją spokój.

Jak ruchem zmieniać umysł
Mojo Movies, dr Asia Wojsiat i Fundacja Veritas

Asię Wojsiat śledzę w podcaście (-stach, właściwie), czytałam też (i recenzowałam poniżej) jej Tak działa mózg. A tu się okazało, że rok temu razem z fundacją Veritas i Mojo Movies zrealizowała dokument o bliskiej mi tematyce wpływu oddziaływania ciała na głowę. Sama będąc narratorką dokumentu, zabrała na pokład cenionych przeze mnie ekspertów: Andrzeja Silczuka, Martę Niedźwiedzką, i wielu innych, o których słyszałam wcześniej niewiele… i też dobrze gadają. Fakty naukowe o wzajemnej relacji ruchu i umysłu przeplatane są rozmowami ze specjalistami od psychiatrii, psychologi, jogi, treningu, ale i “zwykłymi niezwykłymi” opowiadającymi jak im ruch zmienił życie. Mnie do ruchu nie trzeba namawiać, żyję dlatego, że się przemieszczam, napięcia rozładowuję na spacerach w lesie, czas wolny spędzam biegając, a moje hobby to pole dance… Nie wyobrażam sobie znieruchomienia. Zatem 1:40 filmu o tym jak nieodłącznie ruch jest spleciony z naszym szczęściem i zdrowiem, było jak woda na młyn. A do tego to filmu ładnie zrealizowanego. Czysta przyjemność i ogrom wiedzy oraz rozmaitych perspektyw.

Dostępny za free tu o: YouTube

piątek, 16 maja 2025

Mini zrzut: Loteria

Kolejny miesiąc mi upłynął mało książkowo. Z jednej strony praca pożera mnóstwo czasu i zasobów, z drugiej, zintensyfikowałam treningi biegowe bo już za chwilę półmaraton wrocławski i pula energii się tym bardziej zmniejszyła. Co do pierwszego tematu to nie zapowiada się aby było lepiej, więc jestem w próbach zmiany fuchy na inną. A jeśli chodzi o bieganie to plan treningowy na truchtanie 5x w tygodniu, ale krócej, wszedł jak złoto. Znowu mam lekkość pokonywania kilometrów a zegarek mi konsekwentnie pokazuje coraz lepsze wskaźniki biegowej formy. W każdym razie, książka. Tylko jedna, za to jaka!

Loteria
Shirley Jackson

Shirley Jackson kojarzyłam do tej pory z powieścią Nawiedzony dom na wzgórzu, bardzo klimatycznym horrorem z nieoczywistym potworem i powoli rozwijającą się akcją. Loteria to zbiór jej opowiadań, oscylujących od kilku do dwudziestu-coś stron długości, trzymających się w przeważającej mierze z dala od gatunkowej grozy. Co mają jednak z powieścią wspólnego, to gra na niedopowiedzeniach. To są sceny, czasem dłuższe, czasem krótsze, jakaś sytuacja między bohaterami, kilka dialogów, niewiele się wydarza, jeszcze mniej się wyraża, a przecież pod powierzchnią aż wrze. Szybki przykład to opowiadanie Jimmy: ledwie 4 strony, rozmowa w kuchni między mężem i żoną. Dostali list, mężczyzna go zawłaszcza i chce odesłać nie czytawszy, w kobiecie się gotuje aby do niego zajrzeć. I tylko z pojedynczych słów, kilku jej myśli, rysuje mi się w głowie obraz odrzuconego syna i męża/ojca przemocowca, którego ta kobieta jest gotowa zabić w odwecie. I tak jeszcze 24 razy, z dużą czułością na niuanse, wrażliwością społeczną, z całą plejadą bohaterów, czasem komicznych, czasem tragicznych, zawsze dramatycznych. I żywą opowieścią trafiającą prosto w serce.

niedziela, 13 kwietnia 2025

Zrzut #18

Marzec przeleciał, a ja się zagrzebałam w kryminałach. Pierwszy mnie pożarł, drugi (choć pierwszy chronologicznie… zaraz wyjaśnię) okazał się również dobry, choć już nie aż tak angażujący. A w ramach kulturalnego plot twistu wylądowałam jeszcze w teatrze. No dobra, to lecimy z koksem.

Śmiejący się policjant
Maj Sjöwall, Per Wahlöö

Kryminały to nie jest mój go-to gatunek, aczkolwiek Millenium Stiega Larssona skonsumowałam z apetytem. Tę książkę przyniósł do domu K. i skończyło się na intensywnych negocjacjach kto i kiedy będzie ją czytać. Bo porywa! Śmiejący się policjant to formalnie czwarta część cyklu o komisarzu z wydziału zabójstw, Martinie Becku, natomiast ciesząca się największym uznaniem więc to po nią sięgnęliśmy w pierwszej kolejności. Zaczyna się trzęsieniem ziemi, strzelaniną w autobusie… a potem nic się nie dzieje. Kilku policjantów w średnim wieku żmudnie brnie przez śledztwo, a my razem z nimi: dajemy się zwieść kolejnym poszlaką, błądzimy po ślepych zaułkach, wleczemy po nitce do kłębka. Powieść jest napisana prostym ale angażującym językiem, unika ozdobników ale nie brak jest finezji i subtelnego humoru. Stopniowo rozwijająca się akcja wciąga, nie unika zwrotów akcji, konsekwentnego pogłębiania osobowości bohaterów i delikatnego społecznego kontekstu, z których to wzorców Larsson czerpał pełnymi garściami. Książka nie jest za długa, więc można się przygotować na weekend pod kocykiem z herbatką.


Roseanna
Maj Sjöwall, Per Wahlöö

Zachwycona poprzednią pozycją, poleciałam w poniedziałek do biblioteki po pierwszą powieść z serii: Roseanna. I choć wciąż ma zalety tej poprzedniej (prosty ale nie prostacki język, humor, charakterystyczni bohaterowie) oraz jej cechy (powoli się rozwijająca akcja, kluczenie między wątłymi tropami, finał na ostatnich stronach) to nie weszła aż tak dobrze. Widzę dwie przyczyny. Po pierwsze jest o przemocy w stosunku do kobiet, a to taki motyw, który ciężko mi przechodzi przez gardło. Po drugie, intryga rozwija się naprawdę powoli a samo zakończenie z prowokacją jest nieco grubymi liśćmi szyte, w mocnej opozycji do realizmu przedstawienia samego dochodzenia. Nie będę spojlerować, bo to wciąż dobra rzecz i warta sięgnięcia, nie wyrwała mnie jednak aż tak z butów jak poprzednia / kolejna. Z ciekawostek, na pomysł intrygi para autorów wpadła na pokładzie promu ze Sztokholmu do Gothenburga. Zobaczyli czarnowłosą Amerykankę stojącą samotnie na pokładzie i Maj rzuciła do Per: “A może tak byśmy to ją uśmiercili?” Więcej ich temat napisał Guardia w świetnym artykule: https://www.theguardian.com/books/2009/nov/22/crime-thriller-maj-sjowall-sweden


Lot nad kukułczym gniazdem
Teatr Polski we Wrocławiu

Lądujemy w temacie mocno poza moją strefą komfortu, bo oto zostałam wyciągnięta do teatru. Jest książka, jest film, nie miałam do czynienia z żadnymi z nich, mając jedynie niejasne przeczucia, że sprawa toczy się w szpitalu psychiatrycznym. Lot to sztuka o przegranej konfrontacji z opresyjnym systemem. Apatycznymi pacjentami manipuluje siostra Rachel, rozstawiając po kątach także personel szpitala, do momentu aż nie pojawi się w murach Randle, drobny przestępca próbujący uniknąć odsiadki. Zaszczepi w szpitalu nowe życie, ale sam konflikt między bohaterami nie może prowadzić do dobrego zakończenia. Aktorsko - siostra Rachel jest grana absolutnie przerażająco, inni bohaterowie - przekonująco. Była tam też taneczna (ciekawa i w ogóle) choreografia, której sensu nie zrozumiałam. Oraz palenie prawdziwych papierosów w scenicznej palarni, co mnie już tylko zniechęciło. Zaczęłam to podsumowanie od “wysokiego C”, kończę na raczej przeciętnym “F”.


poniedziałek, 3 marca 2025

Zrzut #17

Luty się nie zapowiadał a wyszedł całkiem udany kulturalnie. Dwa filmy obejrzane w weekendowe wieczory i dwa fantastyczno-horrorowe opowiadania od Sarah.

The Witcher: Sirens of the Deep
Netflix

Kolejny Netflixowy spin-off wokół Wiedźmina. Tym razem jednak Netflix wrócił do korzeni serii i oparli historię o jedno z opowiadań: Trochę poświęcenia ze zbioru Miecz przeznaczenia. Z jednej strony sugeruje to, że ekranizacja nie odpłynie jak serial, z drugiej to jest jednak anime, do tego showrunnerka została bez zmian. Ostateczny efekt jest… em… Mam ewidentnie problem z łykaniem mangowej konwencji i to nawet mniej ze względu na styl ilustracji, a bardziej przez sposób opowiadania historii. Wiedźmin nagle z grim-darkowej konwencji wylądował w high-fantasy z epickimi walkami i magią. Znaki, jakkolwiek potężne, to nie pełnowymiarowa magia a’la Yennefer, a kraken ma zazwyczaj jednak policzalną liczbę odnóży. Pierwotne opowiadanie (polegam tutaj na zdaniu K. bo za cholerę już nie pamiętam) nawiązywało do bajki Andersena o syrence, jednak ekranizacji bliżej disneyowej Arielce. Brakowało tylko aby w scenie, gdzie wiedźma odkrywa karty, wszyscy zaczęli tańczyć i śpiewać. Paradoksalnie najbardziej na plus odebrałam to, co względem pierwowzoru zostało zmienione, czyli zakończenie. Nie zdradzę, ale ładnie to rozegrano, ładnie..

Nosferatu (2024)
Reż. Robert Eggers

Popełniłam przed tym filmem dwa fundamentalne błędy. Poszłam na niego wieczorem, co skraca czas przed zaśnięciem a nocą, wiadomo, budzą się demony. Wypiłam także przed seansem kawę aby “nie zasnąć”. Oj, nędzna. Serce mi waliło jak oszalałe także bez dopalaczy. Remake Nosferatu z 1922 roku zdecydowanie dowozi. Jest magnetyzująco, przykuwająco piękny choć to uroda z grunty mrocznych, gotyckich, o klasycznych rysach. Ale wystawia w decydujących momentach ostre zęby i pazury, aby ujawnić się jako przerażająca bestia. Ujęcia ciemnego lasu, zamku hrabiego Orloka czy ciasnych uliczek niemieckiego miasteczka zapadają w pamięci, tak samo jak przepiękne kadry z uwodzoną przez demona Ellen… tak samo jak widok wampira w pełnej krasie i armii szczurów zalewającej miasto (w filmie zagrało 5 tysięcy tresowanych szczurów! whoa!). Wywołuje ciarki i zamraża krzyk w gardle w scenach walki w półmroku, w niedopowiedzeniu. Mam słabość do wampirów, mam słabość do starego Nosferatu, ale nowy film Eggersa broni się także ponad tymi moimi skrzywieniami. Strrrasznie dobra rzecz.


There’s a Door to the Land of the Dead in the Land of the Dead
Sarah Pinsker

Więcej Sarah! To krótkie opowiadanie, takie akurat na popołudniową herbatkę. Sarah utrzymuje leki, fantastyczno-horrorowy klimat, tym razem przenosząc akcję do parku rozrywki o nazwie “Land of the Dead”. Akcja rozkręca się stopniowo, opisując nieśpiesznie nietypowe miejsce i główną bohaterkę, drag queen w dojrzałym wieku, będącą przewodniczką po Świecie Umarłych… i nie tylko. I więcej już nic nie mówię, bo w takiej miniaturze każde zdanie to spoiler. To lektura ciepła, taka z gruntu otulających kocykiem, wprowadzającą elementy fantastyczne o krok w bok od naszej rzeczywistości i z podnoszącym na sercu zakończeniem. Opowiadanko można przeczytać pod linkiem: https://psychopomp.com/deadlands/issue-26/door/







Signs of Life
Sarah Pinsker

Mogłabym podmienić co nieco w opisie powyżej aby dostać generyczny akapit, sprawdzający się także w przypadku kolejnego opowiadania. W Signs of Life jednak wprowadzenie odebrałam jako zanadto przeciągnięte. Wierciłam się na krześle, czytając, dochodząc do połowy, dwóch trzecich opowiadania, i czekając na wspomniany wyżej “skok w bok” do alternatywnej rzeczywistości. A potem takim przedłużonym zawiązaniu akcji jest tylko chwila, jedna rozmowa i jedna scena, na odsłonięcie wszystkich kart: wskazanie tajemnicy, rozwiązania zagadki i wyjaśnienia motywów bohaterów. Z trzech przeczytanych rzeczy od Sarah ta mi najmniej siadła. Jeśli chodzi o fabułę: mamy wybierającą się na emeryturę gwiazdę telewizyjnych wiadomości, która jedzie odwiedzić swoją, niewidzianą całe dorosłe życie, siostrę. Dwie starsze kobiety po latach milczenia zaczynają ostrożnie odbudowywać relację. A ponieważ to fantasy horror to potem jest pierdolnięcie. Całość zamyka się w nieszczególnie zbalansowanych 12 tysiącach słów i jest do przeczytania tu: https://www.uncannymagazine.com/article/signs-of-life/