Dobra, lecimy z tym koksem.
We are satellites
Sarah Pinsker

Mój stosunek do tej książki ewoluował. Zaczęła się od wolno narastającego napięcia, kiedy to rozsiadałam się z nią wygodnie na kanapie, delektując dobrze już znaną Sarahową atmosferą. Jednak po dojściu do pierwszego momentu kulminacyjnego, zamiast jakiejś formy rozwiązania dostałam zerwanie wątku. Im dalej w las, tym większe miałam poczucie braku balansu pomiędzy czterema różnymi perspektywami, aż do ostatnich może 25% (czytałam powieść na Kindle’u), kiedy to historia się zgrabnie ponownie poskaładała, postacie zniuansowały, a w szerszym spektrum szarości, nabrały charakteru i tożsamości. Ostatnie strony czytałam z zachwytem. I ulgą, bo nie zdradzę wiele, jeśli powiem, że tam będzie szczęśliwe zakończenie.
Na poziomie faktów: We are satellites to historia querrowej rodziny, podzielonej przez nową technologię wszczepów, pozwalającą na “funcjonalny multistasking”. Powieść pozycjonowałabym jako low-sf, mogłaby się wydarzyć już za kilka lat, to jednak wciąż bardziej jest dramat rodzinny niż fantastyka. No, ładny no. I przejmujący. Sarah jak zwykle dowozi.
Merlin (1998)
reż. Steve Barron

Wysłałam zgłoszenie na LARPa Mabinogion w świecie legend arturiańskich. A w refkach w podręczniku gracza wspomniano stary filmo-serial (2 odcinki po 1.5h) o Merlinie jako źródło strojowej inspiracji do, emmm, lepiej usiądź, rzymskiego post-apo. No i faktycznie: żółnierze maszerują w quasi-rzymskich zbrojach, arystokratki w czymś co przypomina togi… Natomiast równocześnie jeden bohater ubiera się jak muszkieter i wymachuje szpadą, kolejny gra na kodach w ewidentnie renesansowej zbroi. Historia tam skrzeczy i trzeszczy, a wraz z nią odkładasz na bok rozsądek, gdy w mroźną brytyjską zimę bohaterka biega w chemise, dla niepoznaki z narzuconą na ramiona chustką. Powstrzymaj swoją nerdozę, to jest przygodowy serial fantasy z lat 90, a nie rekonstrukcja. I rozumiany w ten sposób – zaskakuje jakością efektów specjalnych i niezłą grą aktorską, rozczulając przy tym naiwnym scenariuszem i przegięciem rodem z epoki. Oglądałam to z zacięciem, rwąc sobie włosy z głowy przy kolejnych patetycznych i irytujących motywach oraz logicznych fikołkach scenariusza, ale i będąc autentycznie wkręconą w przygody czarodzieja Merlina i jego walkę z królową faerie, Mob.
A post factum, siedzę i wymyślam sukienkę na grę. Na szczęście, będzie wtedy polskie lato.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz