niedziela, 13 kwietnia 2025

Zrzut #18

Marzec przeleciał, a ja się zagrzebałam w kryminałach. Pierwszy mnie pożarł, drugi (choć pierwszy chronologicznie… zaraz wyjaśnię) okazał się również dobry, choć już nie aż tak angażujący. A w ramach kulturalnego plot twistu wylądowałam jeszcze w teatrze. No dobra, to lecimy z koksem.

Śmiejący się policjant
Maj Sjöwall, Per Wahlöö

Kryminały to nie jest mój go-to gatunek, aczkolwiek Millenium Stiega Larssona skonsumowałam z apetytem. Tę książkę przyniósł do domu K. i skończyło się na intensywnych negocjacjach kto i kiedy będzie ją czytać. Bo porywa! Śmiejący się policjant to formalnie czwarta część cyklu o komisarzu z wydziału zabójstw, Martinie Becku, natomiast ciesząca się największym uznaniem więc to po nią sięgnęliśmy w pierwszej kolejności. Zaczyna się trzęsieniem ziemi, strzelaniną w autobusie… a potem nic się nie dzieje. Kilku policjantów w średnim wieku żmudnie brnie przez śledztwo, a my razem z nimi: dajemy się zwieść kolejnym poszlaką, błądzimy po ślepych zaułkach, wleczemy po nitce do kłębka. Powieść jest napisana prostym ale angażującym językiem, unika ozdobników ale nie brak jest finezji i subtelnego humoru. Stopniowo rozwijająca się akcja wciąga, nie unika zwrotów akcji, konsekwentnego pogłębiania osobowości bohaterów i delikatnego społecznego kontekstu, z których to wzorców Larsson czerpał pełnymi garściami. Książka nie jest za długa, więc można się przygotować na weekend pod kocykiem z herbatką.


Roseanna
Maj Sjöwall, Per Wahlöö

Zachwycona poprzednią pozycją, poleciałam w poniedziałek do biblioteki po pierwszą powieść z serii: Roseanna. I choć wciąż ma zalety tej poprzedniej (prosty ale nie prostacki język, humor, charakterystyczni bohaterowie) oraz jej cechy (powoli się rozwijająca akcja, kluczenie między wątłymi tropami, finał na ostatnich stronach) to nie weszła aż tak dobrze. Widzę dwie przyczyny. Po pierwsze jest o przemocy w stosunku do kobiet, a to taki motyw, który ciężko mi przechodzi przez gardło. Po drugie, intryga rozwija się naprawdę powoli a samo zakończenie z prowokacją jest nieco grubymi liśćmi szyte, w mocnej opozycji do realizmu przedstawienia samego dochodzenia. Nie będę spojlerować, bo to wciąż dobra rzecz i warta sięgnięcia, nie wyrwała mnie jednak aż tak z butów jak poprzednia / kolejna. Z ciekawostek, na pomysł intrygi para autorów wpadła na pokładzie promu ze Sztokholmu do Gothenburga. Zobaczyli czarnowłosą Amerykankę stojącą samotnie na pokładzie i Maj rzuciła do Per: “A może tak byśmy to ją uśmiercili?” Więcej ich temat napisał Guardia w świetnym artykule: https://www.theguardian.com/books/2009/nov/22/crime-thriller-maj-sjowall-sweden


Lot nad kukułczym gniazdem
Teatr Polski we Wrocławiu

Lądujemy w temacie mocno poza moją strefą komfortu, bo oto zostałam wyciągnięta do teatru. Jest książka, jest film, nie miałam do czynienia z żadnymi z nich, mając jedynie niejasne przeczucia, że sprawa toczy się w szpitalu psychiatrycznym. Lot to sztuka o przegranej konfrontacji z opresyjnym systemem. Apatycznymi pacjentami manipuluje siostra Rachel, rozstawiając po kątach także personel szpitala, do momentu aż nie pojawi się w murach Randle, drobny przestępca próbujący uniknąć odsiadki. Zaszczepi w szpitalu nowe życie, ale sam konflikt między bohaterami nie może prowadzić do dobrego zakończenia. Aktorsko - siostra Rachel jest grana absolutnie przerażająco, inni bohaterowie - przekonująco. Była tam też taneczna (ciekawa i w ogóle) choreografia, której sensu nie zrozumiałam. Oraz palenie prawdziwych papierosów w scenicznej palarni, co mnie już tylko zniechęciło. Zaczęłam to podsumowanie od “wysokiego C”, kończę na raczej przeciętnym “F”.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz