Kolejny miesiąc mi upłynął mało książkowo. Z jednej strony praca pożera mnóstwo czasu i zasobów, z drugiej, zintensyfikowałam treningi biegowe bo już za chwilę półmaraton wrocławski i pula energii się tym bardziej zmniejszyła. Co do pierwszego tematu to nie zapowiada się aby było lepiej, więc jestem w próbach zmiany fuchy na inną. A jeśli chodzi o bieganie to plan treningowy na truchtanie 5x w tygodniu, ale krócej, wszedł jak złoto. Znowu mam lekkość pokonywania kilometrów a zegarek mi konsekwentnie pokazuje coraz lepsze wskaźniki biegowej formy. W każdym razie, książka. Tylko jedna, za to jaka!
Loteria
Shirley Jackson

Shirley Jackson kojarzyłam do tej pory z powieścią Nawiedzony dom na wzgórzu, bardzo klimatycznym horrorem z nieoczywistym potworem i powoli rozwijającą się akcją. Loteria to zbiór jej opowiadań, oscylujących od kilku do dwudziestu-coś stron długości, trzymających się w przeważającej mierze z dala od gatunkowej grozy. Co mają jednak z powieścią wspólnego, to gra na niedopowiedzeniach. To są sceny, czasem dłuższe, czasem krótsze, jakaś sytuacja między bohaterami, kilka dialogów, niewiele się wydarza, jeszcze mniej się wyraża, a przecież pod powierzchnią aż wrze. Szybki przykład to opowiadanie Jimmy: ledwie 4 strony, rozmowa w kuchni między mężem i żoną. Dostali list, mężczyzna go zawłaszcza i chce odesłać nie czytawszy, w kobiecie się gotuje aby do niego zajrzeć. I tylko z pojedynczych słów, kilku jej myśli, rysuje mi się w głowie obraz odrzuconego syna i męża/ojca przemocowca, którego ta kobieta jest gotowa zabić w odwecie. I tak jeszcze 24 razy, z dużą czułością na niuanse, wrażliwością społeczną, z całą plejadą bohaterów, czasem komicznych, czasem tragicznych, zawsze dramatycznych. I żywą opowieścią trafiającą prosto w serce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz