poniedziałek, 5 lutego 2024

Zrzut #9

Kolejny miesiąc i znowu zrzut. Na Akirę na dużym ekranie czekałam chyba od października, opowiadanie też swoje odczekało, bo leżało na Kindle’u od kiedy dawno temu kupiłam całą kompilację Strugackich i tak sobie po kawałku odczytuję.

Akira
Katsuhiro Otomo

Pamiętam Akirę jeszcze z późnonastoletnich lat, anime oglądanego z VHSa i 18 tomów mangi wciąż stojących na półce w rodzinnym domu. Z fabuły w głowie zostały mi już tylko zarysy, wciąż jednak miałam smak emocji na języku. Zatem gdy na 25-tą rocznicę premiery ogłoszono wersję z obrazem 4k i podrasowanym dźwiękiem, od razu dodałam film do listy wypatrywanych premier. Akira to nietypowo skonstruowana narracja. Jest zawiązanie ale potem 3/4 filmu przypomina to, co zazwyczaj jest finałem, ze spektakularnie (ręcznie!) rysowaną destrukcją Neo Tokio jako centralnym punktem akcji. I czerpałam z obserwowania tego zniszczenia jakąś pierwotną satysfakcję. W mandze rozwijane jest wiele wątków, które tu się przewijają jedynie na moment, na tyle tylko aby wprowadzić bohaterów, dać im jakiekolwiek tło. Niuanse giną kosztem eskalacji konfliktu między Tetsuo a Kanedą, taktowanego pulsującą w uszach muzyką. Powrót do tego świata na dużym ekranie wbił mnie w fotel. W dobie rezurekcji cyberpunka, historia nie straciła nic na nic ze swej mocy.


Trudno być bogiem
Arkadij i Boris Strugaccy

No i Strugaccy po raz kolejny. Tym razem w nieco nietypowym, bo fantastycznym, przebraniu z filozoficzno-sf twistem. Akcja dzieje się na jakieś planecie, gdzieś z dala od Ziemi. Rasa ludzka jest tutaj na dużo wcześniejszym etapie rozwoju cywilizacji, w jakimś ekwiwalencie średniowiecza (co w sumie wskazuje na moją historyczną ignorancję, skoro ta epoka trwała blisko 1000 lat…). W królestwie Arkanar swoją misję kontynuuje ziemianin Anton, dla lokalsów don Rumata, obserwując turbulencje wstrząsające tutejszym porządkiem politycznym i społecznym. Ponieważ jednak sprawozdania czyta się gorzej niż narracje, bohater angażuje się w sytuację bardziej niż protokół przewiduje, co doprowadzi do całego ciągu niepożądanych zdarzeń i tragicznego finału z bon motem, że trudno jest być bogiem i brzemię tej roli utrzymać… tak samo jak trudno jest być człowiekiem, w humanistycznych tego terminu sensie. To mini-powieść, którą czyta się przyjemnie, bywa zabawnie, bywa mocno, bywa poruszająco, bywa smutno. A całości, nieźle zbalansowanej, brakuje jedynie charakternych damskich bohaterek. Anka pojawia się w Prologu i Epilogu i brakowało mi jej na pozostałych 100-coś stronach. W ogólnym rozrachunku jednak — kolejna już na liście udana pozycja autorstwa rosyjskich klasyków fantastyki.


Pst. W przeciągu ostatnich 3 lat Wired wypuściło kilka tekstów składających się na cykl How to survive history. Autor, Cody Cassidy, bierze na tapet kilka spektakularnych katastrof w historii ziemi/ludzkości i opisuje co się wydarzyło oraz co trzeba by było zrobić aby je przeżyć. Doskonała rzecz z licznymi, uroczo niepraktycznymi, aczkolwiek solidnie zriserczowanymi, wskazówkami.

Pst Pst. To jeszcze w kwestii indywidualnych olśnień. Przez praktycznie całą swoją historię byłam przekonana, że bierze się na tapetę, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało, i dopiero niedawno dowiedziałam się, że to taki stół.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz