sobota, 14 października 2023

Zrzut #6

No, nie za wiele się działo w ostatnim czasie. Choć “zrzut” wyszedł nieco dłuższy bo się jednak kilka rzeczy nazbierało przez 2 miesiące. Będzie jedna książka treningowa, jeden reportaż, jedna fabuła i wreszcie jeden film.

Gotowy do biegu
Kelly Starrett, T.J. Murphy

Biegam sobie już dobre kilka lat, zaliczając po drodze kontuzje niespecjalnie zawinione (jak poważne stłuczenie łydki po spierdoleniu się z roweru w rów czy skręcenie kostki na rurce), ale i klasyczne przeciążeniowe (shin splints i zapalenie rozcięgna podeszwowego). Zmieniłam technikę biegu, zatroszczyłam się o fundamenty i póki co jest nieźle, natomiast… mogę sobie teraz pluć w brodę, że nie wpadłam na Kelly’ego wcześniej. W książce ten doktor fizjoterapii opisuje 12 elementów, o które należy się zatroszczyć aby biegać bez bólu długie lata. Każdy element jest uzasadniony opisem jego wpływu na biomechanikę biegu, opisywany jest poprawny wzorzec ruchu. Kelly dorzucił też testy sprawnościowe oraz proponuje proste ćwiczenia aby kontuzji nie tyle leczyć ile im zapobiegać. Jego hinty są pisane z myślą o trenujących sporty z elementami biegania, natomiast nieźle ekstrapolują się na życie w sprawności w ogólnym sensie. Mnóstwo dobrej wiedzy i praktyki, którą dorzucam do mojej rutyny od już.

Mam dwa komentarze — pierwszy o rekomendacji o piciu izotoników wszędzie i ciągle. Dietetyka sportowa nie podziela tego stanowiska, natomiast… w Stanach temat może wyglądać nieco inaczej. My jednak jemy jakieś warzywa i owoce, podaż elektrolitów w typowej diecie polaka może wyglądać inaczej niż typowa podaż amerykanina. Druga kwestia to przywiązanie Kelly’ego do butów minimalistycznych. Po iluś latach bolączek ze stopą serce mi staje w gardle gdy czytam taką sugestię. Na tym etapie myślę, że to piękny ideał, coś do czego można dążyć, natomiast w praktyce nieosiągalny dla większości.


Przegryw. Mężczyźni w pułapce gniewu i samotności
Patrycja Wieczorkiewicz, Aleksandra Herzyk

Ze światła w mrok. Ta książka kusi, bo oferuje zajrzenie do zamkniętych incelskich grup. Byłam ciekawa, co motywuje mizoginię, agresywne zachowania (swego czasu było głośno o morderstwach popełnianych przez osoby identyfikujące się jako “incele”), narrację ofiary i dostałam odpowiedź — autorki rozbrajają sposób myślenia, wartości i zachowania tego środowiska. Prezentują kilkunastu bohaterów ale i otwierają przestrzeń na dyskusję, budują konteksty i rozszerzają prezentowaną przez bohaterów narrację. Pisane jest to wszystko swobodnym językiem, korzystającym z internetowej nowomowy (spokojnie, jest słowniczek), zabawnym ale i traktującym bohaterów z szacunkiem.

A co do tych gości… ciężko z nimi nie empatyzować ale i ciężko lubić. Mój stosunek pozostał pełen zrozumienia ale i wyrażający niezgodę na prezentowaną wizję świata. Incelska argumentacja ocierała się momentami o absurd (jak niemożność znalezienia partnerki przez szczupłe nadgarstki, generalizacje dotyczące damskiej części populacji) ale i pokazuje jak całkiem przypadkiem, przez neuroatypowość, fakt urodzenia się w złym miejscu, uwikłanej rodzinie, można wylądować w potwornie trudnej sytuacji, a radykalizacja jest próbą poradzenia sobie z nią. W konfrontacji z “przegrywami” feministyczne oko o lewicowej wrażliwości sprawdziło się nadzwyczaj dobrze.


Całopalenie
Robert Marasco

Ileż ja się do tej powieści zbierałam, rok? Bo problem w tym, że ja czytam raczej wieczorami, przed snem, a to jest taki klasyczek horroru, więc może być strasznie, a strasznych rzeczy ja się potwornie boję… A potem się dorwałam i wciąż z sercem na ramieniu czytałam wieczorami, aby pożreć w 4 dni, wciąż w rozdarciu czy ryzykować konfrontację z potworem i straszki w ciemnej sypialni, czy dać upust ciekawości. Bo, że będzie jakiś potwór to jasne, w końcu to powieść o nawiedzonym domu, nieopatrznie wynajętym na wakacje przez małżeństwo z małym dzieckiem, zmęczone sobą i spędzaniem lata w mieście. A tymczasem mijały kolejne strony jakiejś takiej społeczno-obyczajowej powieści, aż bąknęłam w rozmowie z 9 kier po 90 stronach lektury, że “wciąż czekam na zawiązanie akcji” (“oj, to sobie poczekasz”)...

Powieść tymczasem powolutku tężała, niemal niepostrzeżenie przechodząc z obyczajówki w stronę grozy, aby wreszcie zagęścić atmosferę tak, że można ją kroić nożem. To nie jest horror z grunty Blair Witch Project, bliziutko mu do Nawiedzonego domu na wzgórzu, gdzie jest klimacik, rozbudowani psychologicznie bohaterowie, sporo introspekcji i długich ujęć. Spokojne tempo przyspiesza w pojedynczych scenach, a po każdej kulminacji napięcie już nie opada, prowadząc ostatecznie do mocnego, zapadającego w pamięć finału.


Znachor (2023)
reż. Michał Gazda

Nigdy nie widziałam starszej wersji Znachora i chyba już nie zobaczę, bo ta nowa to perełka. Trafiłam na nią przypadkiem, akurat mi wyskoczyła na landing page Netflixa, z angielskim tytułem Forgotten Love, który mówił nic, ale zaintrygował trailerem umieszczonym gdzieś w międzywojennej Warszawie. A potem poszło! Głównym bohaterem jest tytułowy znachor, wybitny lekarz, który po utracie pamięci włóczy się po mazowieckich wsiach, próbując poskładać sobie na nowo życie. I to jest dobra historia, sprawnie budująca momenty napięcia i je rozbrajająca, z kilkoma zwrotami akcji i raczej zaskakująca. Sporo było niedopowiedzeń w obrazie zdarzeń, dialogach czy reakcjach bohaterów, które przyjemnie rozwijałam sobie w głowie w prawdopodobne wyjaśnienia, a potem obserwowałam na ile moje hipotezy zgadzają się z dalszą akcją. Jest też chwytająca za serce końcówka i szczęśliwe zakończenie. Ot, jak to w udanych melodramacie.

Jednak przede wszystkim, są Bohaterki i to pisane z wielkiej litery. Spektakularne damskie osobowości: Marysia, córka doktora przekonana o byciu sierotą po śmierci matki i stawiająca pierwsze kroki w dorosłość; oraz Zosia, charakterna wdowa po młynarzu, zaradna i sprytna wiejska baba. Ich historie są równie ciekawe jak znachora, a każde wejście na scenę zapowiada trzęsienie ziemi. Rewelacyjne postaci, świetnie napisane i zagrane. Zastrzeżenie do filmu mam chyba tylko jedno i to taktowanie akcji. Pierwsze dwie godziny toczą się w nieco onirycznym tempie, aby na ostatnie pół gwałtownie przyśpieszyć, jakoś nieproporcjonalnie bardziej niż by się chciało. No, zdecydowana polecajka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz