wtorek, 19 stycznia 2016

Brutalna pobudka

„Przebudzenie”, inauguracja obchodów Europejskiej Stolicy Kultury we Wrocławiu

To miało być spektakularne rozpoczęcie – 3 dni wydarzeń, koncerty, wystawy, wernisaże, food trucki na Nowym Targu i kulminacyjny pochód. Wszystko aby wyciągnąć mieszkańców z domów, żeby cała ta kosztująca nas niemałe pieniądze impreza nie zmieniła się w hermetyczne spotkanie koneserów sztuki. Problem w tym, że równocześnie frekwencyjny sukces położył imprezę. No i temperatura. Mimo koksowników, mimo dodatkowej warstwy ogrzewaczy, -5 na termometrach nie miało dla nas litości.

A zaczęło się w starej zajezdni autobusowej na Grabiszyńskiej, znanej ze strajku Solidarności w stanie wojennym a obecnie przerabianej na muzeum. Docieramy spóźnione, ale bez problemu odbieramy pelerynki (idący tłum ubrany w kolorowe narzutki utworzy na ulicach miasta „wstęgi”) i sytuujemy się niedaleko naszego Ducha Odbudowy. A ten jest 3-4 metrową, teleskopową konstrukcją, która się „zwija” pod przejazdami, mostami kolejowymi, kładkami a rośnie na kolejnych przystankach. Stacje mają symbolizować kolejne przeszkody, przed jakimi stawali powojenni przybysze do miasta. Jeszcze pierwszy przekaz jest dla mnie w miarę czytelny. Jednak co się dzieje później? Utrudnia percepcję gęstniejący tłum. Obserwując jedynie wycinek spektaklu odgrywanego przez performerów, mam problem ze zrozumieniem wydarzeń. Alegoryczność umyka, sprowadza się to do obserwacji scenicznego ruchu i akrobacji wykonywanych na konstrukcji. Są miłe momenty: gdy stoimy i czekamy, aż pochód zaraz za naszym duchem utworzą niepełnosprawni na wózkach albo nagły przejazd rowerzystów wzdłuż kolumny. Jest świetnie „ucharakteryzowana” Baba Jaga i hipnotyczna muzyka wygrywana przez artystów jadących w duchu. Tylko o co w tym wszystkich chodzi? A wystarczyłoby tak niewiele – 1-2 telebimy na każdej stacji. Przemarsz trwa niekrótko, blisko 2 godziny. Większość z tego wypełnia jednak czekanie aż dojdzie ogon pochodu i „rozpoczniemy” kolejną stację, a potem stanie na palcach aby cokolwiek zobaczyć. Mogłam wziąć gazetę. Scrolluję, co się dzieje na fanpage’u ESK…

Kulminacją klęski jest finał na pl. Legionów. Tłum się pcha, tłum się… tłoczy. Obok cały czas obsługa się wydziera aby zejść z torów, skutecznie zagłuszając niecichą przecież muzykę. Gdzieś nad głowami mignął płonący sześcian, zauważyłam ponad głowami, że aktorzy trzymają blachy i formują blokadę. Tłum mi włazi na głowę, depcze po butach, obija rękę w temblaku, boli. Mignął jakiś płomień, walenie w blachy, demonicznie ubrana pani z płonącym kołnierzem, przejechał wreszcie obok ten cholerny tramwaj… i zapada cisza. Duch stoi, Baga Jaga pojechała, jak nożem uciął cichnie muzyka, obsługa zniknęła. Tłum zaczyna się rozłazić, część kieruje się do Rynku, część stoi wpatrując się w wymarłą nagle scenę. I jest cholernie zimno a my mamy dość.

Zamiast na finał, poszłyśmy na kawę. Obejrzałam go na YouTube, była transmisja na żywo. Gdy o 20 rozbrzmiały dzwonki, nie żałowałam, że zrezygnowałam z przepychania się na Rynek. Odebrałam go jako równie mętny, jak cyrk próbujący nadać sobie atrybuty „wyższej sztuki”. Były momenty, gdy przemarsz sprawiał radość, ale i wielkie rozczarowanie realizacją. Czekam jeszcze na jakiś oficjalny skrót – nad kolumną latały drony – bo co jak co, ale widok ponad 100 tys. ludzi maszerujących do serca miasta musiał być imponujący!

Zdjęcie z serwisu radia express-miejski.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz