wtorek, 29 grudnia 2015

Jak zmieniałam swoje życie z Ewą Chodakowską

Zacznijmy od tego, że swoje życie zmieniłam chwilę temu. Dokładnie 4 lutego 2012 założyłam konto na Vitalii i wykupiłam trzymiesięczną dietę, odpaliłam swój pierwszy „Skalpel” Ewy i „dywanówki” Mel B, zaczęłam chodzić na jogę i spinning… i poszło. Teraz, prawie 5 lat od tamtej chwili jestem w najlepszej formie w swoim życiu. Obok fizycznej siły nabrałam wytrwałości, konsekwencji, siły woli i zbudowałam poczucie własnej wartości i sprawczości. Hm, całkiem nieźle jak na przygodę z brzuszkami! Książka Ewy ma w założeniu pomóc tym, którzy dopiero zaczynają swoja drogę, a Ja sięgnęłam po nią, bo plan treningowy mi się zaczął rozmywać, brakowało motywacji, ale też jakichś wymiernych efektów, które by podkręcały apetyt do ćwiczeń i trzymania „diety” aka zasad zdrowego odżywiania. A spisany, niejako „klepnięty” plan okazał się w przeszłości skutecznym narzędziem do osiągniecia tych celów.

Książka najpopularniejszej polskiej trenerki to 30 treningów i całodziennych jadłospisów. Każdy dzień otwiera motywacyjny przekaz dnia, każdy jadłospis jest wzbogacony o krótki opis wartości odżywczych substratów i parę dietetycznych zaleceń, do każdego treningu dorzucony jest „bonusik”, a dzień ma podsumować odpowiedź na pytania „jak się dzisiaj czujesz” oraz „co dla siebie dzisiaj zrobiłaś”. No i – tabelki na pomiary wymiarów przed i po programie. Tyle tytułem opisu zawartości, a jak to działa?

Książka to nie 30-sto dniowy program cud, ale punkt wyjścia do trwałej zmiany nawyków żywieniowych oraz nauczenia się regularnej aktywności fizycznej. Stąd mnóstwo rad, ale dawkowanych powoli, każdego dnia, na zasadzie wiedzy stopniowo wsączającej się do głowy. Nowe ćwiczenia wprowadzane są z czasem, „obciążenie” treningowe delikatnie rośnie w trakcie trwania programu, opisy są szczegółowe – pozycja wyjściowa, sekwencja ruchu, oddech, na co zwracać uwagę. Jeśli wcześniej „przerabialiście” jakiekolwiek programy Ewy, większość z nich nie powinna dla was stanowić zaskoczenia. Dodatkowo co kilka dni, plan treningu komponujemy sobie sami wedle wskazanych wytycznych, co fajnie uczy samodzielnego planowania ćwiczeń. Posiłki proponowane w ramach kolejnych jadłospisów są ciekawe, zróżnicowane i proste do przygotowania. Myślę, że potrafią każdego nauczyć w jaki sposób szybko przygotowywać jedzenie, które jest równocześnie smaczne i zdrowe. To czego nieco brakuje, to generalnych wytycznych odnośnie komponowania posiłków – piramida żywienia, posiłki przed i po treningowe, kiedy węglowodany, kiedy białko… – ale to wiedza obszerna, niełatwo byłoby ją upchnąć w niewielkiej książce (jest o tym kilkadziesiąt stron w innej książce Ewy ;)). Krótkie podsumowanie stanowiłoby jednak wartościowy dodatek do „szkolenia”.

Najbardziej kontrowersyjne fragmenty to kawałki z „Coehlo polskiego fitnessu”, czyli wszelkie rady egzystencjalne i teksty mające motywować do propagowanego przez Ewę stylu życia. Z moich obserwacji – albo to hejtujesz, albo masz do tego dystans, albo podchodzisz życzliwie, albo płyniesz na fali takiej retoryki. Najważniejsze to, czy na ciebie „działa”. Choć trudno mi łyknąć pigułki o „oświeconym egoizmie” bez szczypty sarkazmu, odkryłam, dla samej siebie zaskakująco, że wrzucony przez Ewę motywator naprawdę potrafi mnie kopnąć do generalnego „trzymania pionu”. Czy to jest zrób dzisiaj trening, czy skończ imprezę na drugim piwie czy nie pożryj kolejnego pączka czy… nie poddaj się, uwierz w siebie. Może to nieco żenujące, ale zrobił mi się z Ewy jakiś mój swoisty „stróż”, który przypomina, co i po co robię: aby być zdrową, silną psychicznie i fizycznie oraz pełną energii do czerpania z życia pełnymi garściami.

Wymiary po 30 dniach nie uległy zmianie, ale to już byłoby po prawdzie i dziwne i średnio pożądane. Sylwetka jednak się ładnie „wyostrzyła”, delikatnie mocniej zarysowały się mięśnie. Komponowanie treningów – tu największa ewolucja. Przede wszystkim coś się zmienia w głowie, pęka bariera na „nie mam czasu” i „to trudne”. 30 dni regularnego wysiłku i te pół godziny skakania dziennie wchodzi w nawyk. Jest trening – nie marudzisz, robisz. A przepisy? Dorzucam do mojej puli ulubionych. Podsumowując, jeśli chcemy zmienić życie na bardziej „fit” a złożoność tego zagadnienia nas przytłacza, książka Ewy jest niezłym startem. A i w roli przeglądu priorytetów po dłuższej chwili sprawdza się dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz