środa, 30 grudnia 2015

Bez radości

Duet aktorski Jennifer Lawrence i Bradleya Coopera sprawdził się aż do Oskara dla Lawrence w innym filmie Davida O’Russella: Poradniku pozytywnego myślenia. Joy, opisana przez twórców jako „intense emotional and human comedy”, wydawała się zatem niezłym wyborem na świąteczny wieczór. Tymczasem najlepszym podsumowaniem filmu będą przeczytane na Rotten Tomatoes dwa zdania: „Każdy ma swoją historię. Nawet kobieta, która wynalazła magicznego mopa”

Walka Joy o uznanie dla jej rewolucyjnego pomysłu stanowi lejtmotyw historii. Ale to nie jest tak, że nic się nie dzieje na drugim czy trzecim planie! Ciekawa jest relacja Joy z jej ex-mężem, ciekawa postać żyjącej telenowelami matki, ciekawa jej córka tylko… tej naszej ciekawości nie podzielają twórcy, którzy uznają pozostałe elementy otoczenia i postaci za niewarte zainteresowania, oferując w efekcie para-monodram. Co gorsze – za mało interesującą uznają nawet samą Joy – kiedy chcemy zrozumieć jej motywy (np. jej podobno skrzące kreatywnością dzieciństwo czy absurdalne przywiązanie do ciągnącej ją na dno rodziny, która zamiast bohaterkę wspierać, coraz mocniej ją pogrąża…), scenariusz gładko przemyka po powierzchni tematu do kolejnej chwytającej za serce sceny niekończącej się potyczki z kopiącą ją na każdym kroku rzeczywistością. Psychologicznej złożoności nie możemy w efekcie oczekiwać także od pozostałych bohaterów, a scenariuszowej miernoty nie ratują nawet dobrze obsadzeni bohaterowie (Robert de Niro w roli ojca czy Édgar Ramírez jako jej były mąż).

Screen play to powtarzający się cykl: jest problem, dramatyczna scena, jakieś rozwiązanie; prześlizgujemy się po nim do kolejnej komplikacji. Powierzchownie potraktowana fabuła i powierzchownie potraktowane postaci mógłby uratować humor, do którego i reżyser, jak i obsada, okazali się mieć w przeszłości smykałkę. Tymczasem – zabawnych momentów jest jedynie kilka i bardziej wywołują poczucie zażenowania, ewentualnie delikatny uśmiech niż rozbawienie. Na koniec jest tylko epicki dialog self-made mana, nie oszczędzili nam tego w Marsjaninie, nie oszczędzili i w Joy. Napisy końcowe zostawiają wrażenie, że mogło być naprawdę nieźle, a wyszło jedynie miernie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz