niedziela, 9 listopada 2014

Zaginiona 2.0

Zaginiona dziewczyna to kryminał-matrioszka. Ot, pierwsza warstwa, aby nie zdradzić za wiele, w piątą rocznicę ślubu znika nagle żona (Rosamund Pike) dziennikarza Nicka Dunne’a (Ben Affleck). David Fincher poupychał jednak asy w rękawach, w wewnętrznych kieszeniach i powszywał pod poszewkę marynarki. Akcja dzieje się równocześnie na kilku planach, a każdy z nich obserwujemy z co najmniej dwóch pespektyw. Przy czym każda, nieodmiennie subiektywna, rzuca inne światło na wydarzenia. Tu nikt nie jest tym, za kogo się podaje. Bohaterowie nigdy nie są całkowicie szczerzy, stopniowo ujawniają swoje motywacje i sekrety, na przemian zyskując i tracąc naszą sympatię. Intryga meandruje, przez ponad dwie godziny seansu wciąż zaskakując, gdy nam się tymczasem tłucze po głowie „Kto właściwie jest mordercą, a kto ofiarą?”.

Zwłaszcza, że zamiast bycia świadkami poszukiwań zaginionej, jak w porządnej klasycznej crime story, obserwujemy medialną walką między bohaterami. Na ich niejednoznaczność, nakłada się medialna gra, w której ważniejsza od faktów jest kreacja. Manipulując widzami, autorzy równocześnie wystawiają gorzką cenzurkę współczesności. Podszyta cierpką ironią historia pokazuje drapieżny i konsumpcyjny charakter masowych środków przekazu, ale i naszą żądzę igrzysk.

Miejscem akcji wydaje się senne prowincjonalne miasteczko. Mogłoby być jak w reklamowym prospekcie, z równo przystrzyżonymi trawnikami, jednostajną jednorodzinną zabudową, SUV-ami na wyłożonych kostką podjazdach i dziećmi biegającymi za piłką po ciągnącej się po horyzont asfaltowej drodze. Ale zamiast tego, jest… zimno. Wrażenie nieprzyjaznego otoczenia tworzy złożona z industrialnych nut muzyka duetu Reznor/Ross. Chłodną tonację podkreślają dodatkowo minimalistyczne ujęcia Jeffa Cronenwetha, tworząc niezłe tło pod kolejną warstwę: opowieść o małżeństwie jako o sadomasochistycznej symbiozie.

Dzięki reżyserskiej sprawności, cała ta gmatwanina jest spójna. Pozostaje pytanie, na ile przekonująca. Jeśli dasz się wciągnąć w grę, pozwolisz sobie na płynięcie nurtem rzeki podrzucanych ci scen, z obserwacji otoczenia wynika, że bardzo. Zbudowałam jednak dystans między sobą i obrazem, i nie porwał mnie bieg zdarzeń. Doceniając technikę, niewiele znalazłam w Zaginionej dziewczynie przejmującej atmosfery Siedem czy Podziemnego kręgu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz