To się prawie wydarzyło. Daj nam jeszcze chwilę, a z możliwości przejdziemy do rzeczywistości. Akcja ma miejsce w nieodległej przyszłości, odnajdziesz się w niej jednak znakomicie. Retro sznyt scenografii od razu uruchamia skojarzenia i w efekcie zmniejsza dystans między odbiorcą a historią, nomen omen, science-fiction. Drugi element to technologia. Smartfon, ale mniejszy, komputer w niewielkim implancie umieszczanym w uchu. Interfejs konsoli jak Kineck, choć w holograficznym 3D. Wrażenie „close to home” intensyfikuje brak ostentacyjności techniki. Jest ona wszechobecna, ale skryta, zaprojektowana ze smakiem. Spektakularne wszczepy, cyberimplanty i naszpikowane elektroniką poduszkowce muszą poczekać bo…
Ona jest introspektywna. Spike Jonze przeniósł akcję w przyszłość aby opowiedzieć historię o całkiem dzisiejszej samotności. Zawsze dostępni online, zalewani strumieniem powiadomień, intensywnie wymieniający krótkie komunikaty, nie nawiązujemy ze sobą kontaktu. Jedna z najbardziej uderzających scen w filmie to gdy bohater, jadąc pociągiem, patrzy niewidzącym wzrokiem w okno, „w tle” przewijając strumień newsów. Będąc ze sobą właściwie bez przerwy – nie spotykamy się. Wirtualny seks w tych okolicznościach stanowi jedynie przez chwilę zaskoczenie. Czy powinniśmy być zatem jakoś szczególnie zdziwieni tym, że i miłości poszukamy w cyfrowej rzeczywistości? Ona jest melodramatem o miłości niemożliwej, bo skierowanej do systemu operacyjnego (obdarzonego swoją drogą namiętnym głosem Scarlett Johansson). Kamera śledzi bohatera w trakcie kolejnych dni, wypełnionych pracą – pisaniem sentymentalnych listów do bliskich w imieniu jego klientów – graniem i spotkaniami z dwójką przyjaciół. Kierunek rozwoju akcji wyznacza natomiast ewolucja relacji między Theodore a Samanthą.
W filmie nie brakuje zabawnych scen, dowcipnych puent, ale całość, choć ciepła i czarująca, jest podszyta smutkiem. Ona to utrzymany w romantycznej konwencji dyskurs filozoficzny o wirtualnej więzi z maszyną, która ma spełnić potrzebę prawdziwego uczucia. Można by za Dickiem spytać, czy androidy śnią o elektrycznych owcach. Obdarzona ujmującą osobowością Samantha, im bardziej uczy się człowieczeństwa, tym mocniej pokazuje przepaść między nią a ludźmi. I staje się jasne, że nie możemy liczyć na happy end.
Ona to kino nietuzinkowe, a już jak na fantastykę całkiem nietypowe. Stawiając znak równości między wirtualnym a realnym światem, boleśnie uświadamia konsekwencje takiego podejścia. A teraz… wyłącz już komputer.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz