
Mijają kolejne dni po 65 urodzinach a do Jepa zaczyna stopniowo docierać miałkość jego życia. Bezproduktywne „bla bla bla” towarzyskiej elity, w której się obraca. „Co Pani robi? Jestem bogata. Świetna praca”. Jego cynicznymi oczami oglądamy idiotyczne, egzaltowane artystyczne performance. Z nim bierzemy udział w dzikich imprezach, pijemy wino z pretensjonalnymi znajomymi. Za nim wędrujemy po Rzymie, którego piękno już nie potrafi ukryć wyłażącej spomiędzy szwów jego życia pustki. Jep postanawia przestać tracić czas na robienie rzeczy, których nie chce robić, a wśród murów wiecznego miasta znaleźć powód do dalszej egzystencji. Jest przejmujący ze swoim wyrazem twarzy podstarzałego klauna.
Wielkie piękno było ucztą dla zmysłów. Obrazy, praca kamery, akompaniująca im muzyka, tworzą pulsujący, zapadający w pamięci spektakl. Film odurza formą, barokowym rozmachem scen, detalem na drugim planie. To obraz wyrafinowany i rewelacyjnie zmontowany, niejako w opozycji do prostej przecież historii rozpisanej na kolejne epizody z życia Jepa. Choć utrzymany w totalnie innym duchu, kojarzy mi się z Tylko kochankowie przeżyją, też zdefiniowanym obrazami, klimatyczną ścieżką dźwiękową. O ile jednak w Kochankach przeważającą emocją była nostalgia, tu jest nią... rozgoryczenie? Poszukiwanie „wielkiego piękna” przez Jepa staje się gorzką satyrą na próżniacze życie. Rozpisane na kolejne, nieznośnie do siebie podobne, epizody ranienia i zagłuszania bólu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz