Pamiętam jak dziś. Czytałam Wiedźmina w gimnazjum, z wypiekami na twarzy, a poświęcone Ciri opowiadanie było moją prawdopodobnie jedyną uzyskaną w życiu szóstką z polskiego. Pamiętam nawet zrąb fabularny tamtej miniatury, nerwowe chichoty w klasie, gdy tłumaczyłam o co chodzi z wiedźmińskimi dragami. Ciri siekała jakiegoś potwora, będąc niezłym eskapistycznym rozwiązaniem dla zahukanej nastolatki. I to było te już (sic!) kilkanaście lat temu. Od tamtej pory intelektualnie jakoś tam wyewoluowałam, natomiast Wiedźmin… Wiedźmin jest dokładnie tym samym wiedźminem, jakiego wtedy pokochałam.
Nie zrozummy się źle. Sezon burz to dobre action fantasy. To po prostu kolejna rozbudowana przygoda Geralta, dziejąca się gdzieś między opowiadaniami a pięcioksięgiem. W efekcie nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że czytam scenariusz do kolejnej części poświęconej mu gry komputerowej. Wątków jest wiele, sprawnie splecionych, akcja dynamiczna, walki porywające a fraza Sapkowskiego, nieodmiennie brawurowa. Soczyste, doskonale spuentowane dialogi nadają się do cytowania wyrwane z kontekstu. Linearna właściwie akcja jest przerywana wkrętami, zwanymi tutaj „Interludiami”, które pozwalają spojrzeć na wydarzenia z innej perspektywy, na chwilę przenosząc obiektyw kamery w inne miejsce i czas. Ta ucieczka będzie z czasem coraz bardziej pożądana, bo ze strony na stronę Geralt coraz sprawniej rozpracowuje dworskie intrygi, wyciąga karty z rękawa, wytrzepuje z szuflad drugie dna oraz sieka, sieka wszystko co mu wpadnie pod miecz. A poziom wiedźmińskiej zajebistości zaczyna przekraczać poziom krytyczny. Gdy rozpoczynają się na ostatnich stronach wkręty z Avalonu, brnęłam w to już tylko siłą rozpędu.
Aby dopełnić recenzenckiej powinności – zawiązaniem akcji jest kradzież miecz Geralta. Ten rdzeń fabuły oplatają kolejne motywy, spychając go z czasem na drugi plan, tworząc cały ciąg wiedźmińskich niefortunnych zdarzeń. Wracają postaci znane z sagi: Jaskier czy Yennefer, pojawia się też pula nowych, raczej umiarkowanie zapadających w pamięć. Ostatecznie książka wchodzi bez wazeliny, kwalifikując się jako porządne czytadło. No chyba, że jesteś wciąż zadeklarowanym fanem sagi, wtedy dostaniesz dokładnie to, czego szukałeś.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz