czwartek, 12 czerwca 2014

Cierpki smak krwi

W nowym filmie Jim Jarmuscha tylko okoliczności vampire show się zgadzają. Zrujnowane Detroit, niegdyś przemysłowa metropolia, straszy pustostanami, powybijanymi szybami jak kłami. Ludzie, bezwolne zombie, przemykają w półmroku do otwartej 24 godziny na dobę speluny. Sączy się wokół nas hipnotyczna muzyka, konsekwentnie tworzy niepokojącą atmosferę. Powoli zanurzamy się w tej opowieści, zapadamy w samo centrum depresji, zamiast bólem podszytej jednak melancholią.

Adama przywiązuje do życia już jedynie muzyka i miłość do Ewy. A ona, tak inna, biegła w tysiącach języków, pożeraczka liter, potrafi się cieszyć jak dziecko drobiazgami mimo przeżytych tysiącleci. Gdy on się w sobie coraz bardziej zapada, przymierza do serca rewolwer nabity osinowym pociskiem, ona pakuje dziesiątki książek do walizki i przyjeżdża do jego domu na uboczu upadłego miasta. Konstrukcja fabularna jest nad wyraz luźna. Wampiry wędrują po mrocznym mieście w ciągu nostalgicznie nastrajających epizodów, podszytych smutkiem romantycznych chwil, momentów grozy, podlanych goryczą żartów, nieśpiesznych dialogów…

Elegijny nastrój wzmacnia wygrywana przez Adama na gitarze uzależniająca melodia. Tylko kochankowie przeżyją jest historią o wielkiej miłości, ale zamiast patetycznego romansu, dostajemy obraz wycofany, spowolniony. Mocny kontrast do nastrojowych scen stworzy niespodziewany przyjazd Ave, infantylnej i hedonistycznej wampirzycy z Los Angeles. Pozbawiona moralnych rozterek, zabija dla krwi. Ciepła posoka wsącza się w dywan, na którym ledwie noc wcześniej rytuał picia odprawiali Adam i Ewa… Bo oni już z tego wyrośli, okres zachłyśnięcia nieśmiertelnością mają już za sobą. Zamiast szczerzyć kły, sączą brunatną ciecz z wysokich kieliszków.

Sceny ekstazy spijających krew wampirów należą do najlepszych ujęć tego wysmakowanego estetycznie obrazu. Egzotyka Tangeru, posępna postindustrialność Detroit, mieszkania Ewy i Adama, instrumenty, nawet wygląd bohaterów, tworzą wizualne ramy dla opowieści. I nie nazwę bezpodstawnymi zarzuty o pretensjonalności tego filmu, braku puenty w zakończeniu. Tylko, że Kochankowie… To film do sączenia, degustacji, jak gęste, ciężkie wino, a nie do rozumienia. Do poddania się rytmice słów, obrazów, dźwięków, aby w tej ponurej wizji współczesnej cywilizacji odnaleźć cień nadziei. Miłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz