niedziela, 9 kwietnia 2023

Zrzut #1

Mam problemy ze snem i próbuję uporządkować swoją wieczorną rutynę, odkładając wcześniej telefon, wyłączając komputer czy przygaszając światła w mieszkaniu. No i w efekcie trochę więcej czasu spędzam wpatrując się w papier, a skoro już te komiksy przeczytałam, to i napiszę o nich kilka zdań.

Baby’s in Black. Historia Astrid Kirchherr i Stuarta Sutcliffe’a. Scenariusz i rysunki: Arne Bellstorf
Czarno-biały komiks od Arne ma ciekawą szatę graficzną - to "kreskówkowa" ilustracja, która umowność i ekspresję stawia ponad detal. I robi to dobrze, ma swój unikalny styl, który jest przy tym czytelny i dowozi te emocje i informacje, które ma dowieźć. Fabuła jednak to taki o romans, historia krótkiego związku Astrid i Stuarta zwanego "piątym Beatlesem" zakończona jego tragiczną śmiercią. Tutaj jestem w pełni subiektywna, ale nie porwał mnie klimat hamburskiej bohemy z lat 60. Najlepszym komiksową historią o miłości jaką czytałam pozostaną "Niebieskie pigułki" Frederika Peetersa, które serdecznie polecam zamiast "Baby's in Black".

Furie. Scenariusz: Mike Carey, rysunki: John Bolton
I z komiksu autorskiego przechodzimy do spin-offu wszechobecnego obecnie Sandmana, ale lepiej względu na spojlery i nawiązania sięgnąć po niego dopiero po przeczytaniu podstawowej serii . John Balton graficznie poszedł w malarskie klimaty - co wygląda w sumie ładnie, jednak w przeciwieństwie do wyżej opisanej pozycji, nie dowozi. Miałam problem z rozróżnieniem bohaterów i zrozumieniem akcji. Co płynnie przechodzi w kolejny problem, czyli tego, że tomik też nie całkiem dowozi jako komiks per se. To medium to nie jest rysunek opisany tesktem, czy tekst z ilustracjami, ale "i" obu rzeczy. Z jednej strony potrzebujesz tyle tesktowego kontekstu aby ilustracje tworzyły złożoną opowieść, ale dokładnie tyle i ani grama więcej, aby nie zalać go tekstem. Potrzebujesz tyle obrazków aby te układały się w płynną narrację, ale nie chcesz rysować filmu kolejnymi kadrami. Tutaj kilka razy gubiłam się w kadrach i rozpoczynałam reverse-engineering tego co się tam wydarzyło na podstawie dalszej akcji. Komiks był pierwszą lekturą jaką samodzielnie w życiu przeczytałam, było to nieco ponad 30 lat temu i czuję się jednak jakoś tam kompetentna. Z fabułki - to jakieś tam mity greckie, jakaś nieduża apokalipsa, jakaś super bohaterka i wyskakujący z szafy Morfeusz. Całość nie dorasta do pięt oryginałowi.

Wampir Maskarada. Księga pierwsza: Kły zimy
To jest komiks o wampirach, więc jakby od razu ma +1 w mojej osobistej skali fajności. Jest też umieszczony w świecie "Wampira: Maskarady", do którego żywię jakiś tam sentyment. I nie jestem przekonana, czy da się to przy tym czytać bez jakiejś tam znajomości świata rpga. A fakt, że do komiksu dołączono karty postaci bohaterów i rozpiskę talentów, które mieszkające w Minneapolis wampiry mogłyby sobie wykropkować jako zalety, wzmacnia wrażenie, że to w sumie ilustrowany dodatek do ostatnio zreanimowanego świata. Ten komiks to mainstreamowy produkcyjniak - 2 scenarzystów i rysowników, kolejne 4 osoby od kolorów/liternictwa i okładki. Jest przy tym graficznie w porządku, dobrze zrealizowany standard ilustracji amerykańskiego komiksu spod znaku DC/Marvela. Fabularnie jest baaardzo klasycznie. Ginie księżna a nad jej ciałem frakcje w mieście toczą walkę o władzę, w tle anarchiści, konflikt człowieczeństwa z bestią i trochę mistycyzmu. To jest ta fabuła co to ją graliśmy naście lat temu na wampirzych dramach w Poznaniu i we Wrocławiu. Podsumowując - to przeciętniak, który może się spodobać fanom sytemu, a ja jednak polecę "30 dni nocy". Odkopałam go dzisiaj w czasie porządków u mamy i to był dopiero dobrze zrobiony komiks grozy z wampirami!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz