sobota, 24 stycznia 2015

Do {} While {}

Był swego czasu taki film Hakerzy. Korzystając z fikuśnego trójwymiarowego interfejsu grupa dzieciaków musi zrobić największy włam w swojej karierze, aby uratować tyłki po wpakowaniu się w kabałę z grubymi rybami podziemnego światka. Wtedy był rok 1992, o PC-tach niektórzy słyszeli, a za parę lat jedyny typ na podwórku z Commodorem 64 będzie najlepszym przyjacielem wszystkich z trzepaka. Who Am I, niemiecko-belgijska kolaboracja z poprzedniego roku, pokazuje że filmy o hakerach nie wyewoluowały istotnie od tamtego czasu.

Narracja jest prowadzona z perspektywy młodego chłopaka, hackera, Benjamina. Siedzi naprzeciwko wyniosłej blondynki w pokoju przesłuchań, pobity, z naciągniętym głęboko kapturem i opowiada swoją historię. I gdy wszystko wskazuje na to, że oglądamy retrospektywę wydarzeń, intryga dopiero się zaczyna. Ona próbuje przyspieszyć jego monolog, on twierdzi, że każdy szczegół ma znaczenie. Wierzymy ślepo Benjaminowi, zagubionej owcy, która wlazła między wilki, choć przecież jesteśmy skazani na jego relację. W jakim stopniu mówi prawdę? Na ile to on nami manipuluje? Kto spośród nich, śledczego i skruszonego przestępcy jest panem tej sytuacji? Potrzeba jednak blisko 3/4 filmu, byśmy docenili te niuanse, by scenariusz pokazał pazur.

Bo na pierwszy rzut oka znowu mamy za głównego bohatera chudego outsidera, bez dziewczyny i kumpli, który po godzinach zamienia się w geniusza kodu. Znowu jest intryga, która przerosła protagonistów, hackerską grupę CLAY. Znowu mamy linijki kodu przelewające się przez ekrany niczym w Matrixie i znowu mamy skok niemożliwy. Z uporem maniaka, przez większą cześć czasu antenowego twórcy próbują nas przekonać, że oglądamy nieco bardziej budżetowy film z niemieckiej ramówki. Nadużywają klisz, wprowadzają stereotypowe postaci, akcja zaczyna ocierać się o banał. Dopiero finałowa seria twistów zmienia tę percepcję, ratując charakter produkcji. W ostatecznym rozrachunku – niezłej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz