
"Peanatema" zdecydowanie dobrze wygląda. Ma cyniarski quasi-łaciński tytuł, ładną obwolutę, pod nią jednolicie czarną, twardą okładkę, które przy objętości 900 stron, powiększonym formacie i grubym śnieżnobiałym papierze nadają jej klasy literatury poważnej a przynajmniej bardzo ciężkiej. Jest to ten typ, który rewelacyjnie wygląda postawiony na półce, zwłaszcza obok „Lodu”, by tym dobitnie tłumaczyć wszystkim niedowiarkom, że fantastyka to nie elfy ale serious business. A wewnątrz? W żaden sposób nie pozwala temu pierwszemu wrażeniu zaprzeczyć.
Neal Stephenson w swojej nowej powieści konstruuje świat gigantyczny nie ze względu na jego wielkość ale obszerność, ilość wprowadzanych pojęć. Arbre, miejsce akcji, jest jak nasze lustrzane odbicie, zwierciadło, w którym wykrzywiły się znane z naszej rzeczywistości schematy. Tutaj, mająca blisko 4 tysiące lat historii teoryka – połączenie matematyki, fizyki, logiki czy filozofii, nauk „fundamentalnych” - zostaje zamknięta w matemach. Odizolowani od reszty społeczeństwa i żyjący w narzuconej tzw. dyscypliną ascezie, jej adepci, teorzy wciąż rozwijają teorię, której tylko niewielka cześć zostanie przekuta na praktykę i stanie się praksis – techniką. W większej mierze niż z nieracjonalności ich wywodów wynika to jednak ze strachu świata zza murów, który odrzuca i neguje to czego nie rozumie. I co najważniejsze – w żaden sposób nie chce zrozumieć. W efekcie Arbre – chociaż dysponuje technologiami rodem z science-fiction – bardziej przypomina średniowiecze. Nauka stała się magią, w której magiczne księgi zastąpiła klawiatura. Rzeczywistość jest czarną skrzynką, w której, jak wytresowane małpy, nauczono się naciskać czerwony przycisk aby dostać banana.
W kontekście ogólnonarodowej awantury o maturę z matematyki, w której przeciwnicy logarytmów i mechaniki, krzyczą o niepraktyczności tej wiedzy, „Peanatema” okazuje się być krytyką naszych czasów. W matematyce czy fizyce nie chodzi wbrew pozorom o to aby nauczyć się wzorów na dodawanie tych nieszczęsnych logarytmów ale o logiczne i analityczne myślenie, umiejętność wnioskowania, naukę dyscypliny, ścisłości i spójności myślenia. To one odczarowują rzeczywistość, pozwalają ją postrzegać w sposób racjonalny i krytyczny. Negacja tego faktu prowadzi nas wprost na Arbre.
„Peanatemę” czyta się świetnie. Język Stephensona jest lekki, dowcipny, dynamiczny. Objętość książki i fakt, że główny wątek funkcjonuje w tle przez większość opowieści, rozwijając się leniwie i spinając kolejne, autonomiczne, historie, powoduje, że sprawia ona wrażenie kilkusezonowego serialu. Narastająca frustracja w oczekiwaniu na zakończenie też się zresztą zgadza. Wielki plus dostaje za to tłumacz, który tonę neologizmów przetłumaczył na polski, nie pozbawiając je przy tym naturalnych językowych skojarzeń (np. „Peanatema” to „Anathem”, pieśń i klątwa). W ogólności – to wybuchowa mieszanka matematyki, mechaniki kwantowej, filozofii umysłu i fantastyki a przede wszystkim – kawał (cegła?) dobrej literatury.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz